Wigilia Bożego Narodzenia na kieleckiej wsi uważana była za dzień, którego upływ miał decydować o całym roku. Należało go przeżyć go w zgodzie, spokoju i okazywać sobie jak największą życzliwość.
– Wśród wiejskiej społeczności panowało przekonanie o prognostycznym wymiarze wróżebnych działań, jakich się tego wieczora podejmowano. Zupełnie wyparte zostały z tradycji elementy świątecznego wyposażenia wnętrza, które umieszczano w izbie na pomyślność zabiegów gospodarskich: żelazo – lemiesze pługa, kosy i inne ostre narzędzia, które niegdyś umieszczano pod stołem wigilijnym – aby „krety i inne szkodniki roli nie psuły”, oraz sznury i łańcuchy, którymi obwiązywano nogi stołu – aby chleb trzymał się domu” i panował w nim dostatek. Od dzieci wymagano posłuszeństwa i szczególnej grzeczności. Tłumaczono im, że jeśli w dniu wigilii nie zasłużą na skarcenie, unikną także kar, napomnień i klapsów w ciągu całego roku. Jeszcze w ubiegłym wieku, wokół Łyśca przygotowanie do wigilii wiązało się z realizacją szeregu magicznych zabiegów i gestów, które miały zapewnić szczęście, zdrowie i dobrobyt w nadchodzącym roku. Te ludowe wierzenia i symbolika przeplatały się z religią. Już od rana przywiązywano dużą wagę do zjawisk atmosferycznych i wykonywanych czynności. Należało wcześnie wstawać, nie kłócić się bo tak będzie się czynić przez cały rok i nic nikomu nie pożyczać, aby nie wydać szczęścia z domu. Trzeba było oddać wszystkie długi, by nie wchodzić z nimi w Boże Narodzenie. Z tego, kto pierwszy wejdzie do domu – mężczyzna czy kobieta wyrokowano płeć bydła, które narodzi się w gospodarstwie. Jak przyjdzie baba – to jałówka, jak chłop, to byczek – wyjaśnia etnolog, dr Alicja Trukszyn, której naukowe zainteresowania są ściśle związane z ziemią świętokrzyską, szczególnie z regionem łysogórskim.
Jak tłumaczy, cały dzień spędzano w gronie rodzinnym, unikano składania wizyt. Rano koniecznie należało pójść do kościoła, na ostatnią mszę roratnią.
– Ponieważ nie wolno było wykonywać żadnych ciężkich prac, trzeba było wszystko wcześniej przygotować. Zwłaszcza nie można było rąbać drewna, rżnąć sieczki czy tłuc kaszy. Według przekazywanych przez ojców wierzeń, w obejściu przebywały dusze zmarłych i można było je skrzywdzić. Pilnowano się, żeby nie zasnąć w ciągu dnia, aby zboże nie zalegało na polach, nie brano słomy do ust, bo wierzono, że będą bolały zęby, bacznie obserwowano swój cień na ścianie – długi oznaczał długie życie. Wróżono też na urodzaj w następnym roku kładąc pod miski opłatek, jak się przykleił np. do miski z ziemniakami, oznaczało to urodzaj na ziemniaki, trzykrotnie obiegano dom zaglądając do okien, by zobaczyć przyszłość rodziny. Słomę podrzucano do powały – im więcej się przyczepiło, tym większy urodzaj wróżyło w następnym roku. Układano dwanaście łusek z cebuli lub skorupek z orzecha (12 miesięcy) i nasypywano soli. Najbardziej wilgotna łuska wróżyła o deszczowym miesiącu w następnym roku.
Nieodłącznym elementem świątecznego wystroju izby w okresie Bożego Narodzenia były snopy zbóż, siano oraz słoma. Snopy zbóż podstawowych: pszenicy, żyta, czasem jęczmienia i owsa ustawiano w wieczór wigilijny zarówno w chałupach chłopskich, jak i we dworach. Po okresie Godnych Świąt ziarno z tych snopów dodawano do ziarna siewnego, a słomę rżnięto na sieczkę dla zwierzyny, by zapewnić błogosławieństwo w inwentarzu i przyszłorocznych plonach. Ze słomy wyciągniętej ze snopków skręcano powrozy i po wieczerzy okręcano nimi drzewka owocowe, aby dobrze rodziły – mówi dr Alicja Trukszyn.
Z badań wynika, że we wsiach okolic Łyśca, jeszcze w latach 60. ub. wieku wiązką wymłóconej słomy zaściełano słomą całą podłogę. Garści zatykano za obrazy i siestrzan, aby upodobnić mieszkanie do stajni, w której urodził się Jezus. Słoma leżała do św. Szczepana, a czasem do Nowego Roku. Uprzątniętą słomę zanoszono do obory, podkładano kurom pod gniazda, robiono z niej powrósła, którymi przewiązywano drzewa owocowe, aby sprowadzić urodzaj w sadzie. Na stole, a czasami pod stołem i na stołkach, na których siedzieli biesiadnicy, tak w miastach, jak i na wsi kładziono grubą warstwę siana i dopiero na nim – płachtę utkaną z najcieńszej lnianej nici (dzisiejszy obrus). Zwyczaj ten (sporadycznie) praktykuje się jeszcze w niektórych domach. Współcześnie kładziemy małe pasemko siana na stół, na nim białą serwetę, a na niej opłatek. Słomę i siano stosowano w intencji dobrych urodzajów i na pomyślność zabiegów gospodarskich. Siano po świętach, a niekiedy już w wigilię po wieczerzy, wraz z opłatkiem dodawano do paszy krów i koni, ażeby dobrze się hodowały i służyły ludziom. Uważano, że przystrojenia z siana i słomy przypominają o ubogim narodzeniu Jezusa i żłobie służącym mu za kołyskę, zapewne nimi wysłanym.
Pilnowano, żeby podczas wieczerzy nie odkładać łyżki na stół, bo będzie bolał krzyż i nie pito wody, by w żniwa nie mieć dużego pragnienia. Gospodynie z wyglądu nieba w noc wigilijną przepowiadały sobie czy rok będzie jajeczny czy mleczny – niebo gwiaździste wskazywało na noszenie się kur i dużą ilość jaj, mgliste wróżyło obfitość mleka.