Rymopis, nawet ten ludowy, to jest – co wie doskonale każdy – szałaput i lekkoduch, ale jednocześnie – co już nie każdy zdąży obiektywnie zauważyć – mistrz syntezy. Taki co to bez trudu, o ile tylko zechce, wszystko co mu tam w duszy gra, ułoży w trymiga w kilka zgrabnych wersów. Wyłoży wszystko, jak kawę na ławę prosto, zrozumiale powszechnie, jednoznacznie. Tak jak autor, który przysiadł nad pustą kartką, poślinił kopiowy ołówek i popełnił tekst, który wyśpiewują ze zrozumiałym entuzjazmem artyści z Nowego Korczyna.
Cała najszczersza prawda poukładała się jak sztachety w płocie w kilku zdaniach o zwyczajnym, czyli powszechnym, wiejskim życiu. W tym przypadku nie za długim, ani nie za krótkim, tylko takim w sam raz, obliczonym powiedzmy na jedną dekadę. Młodzi się spotkali, poznali, pokochali i na moment żyli ze sobą jak w bajce dla grzecznych dzieci. Z dziubka sobie słodycz spijali, szanowali się, jedno drugiemu patrzyło głęboko i miłośnie w rozmarzone ze szczęścia oczy. Moja ty kochaniutka, mój ty luby, moje słoneczko, mój skarbeczku. Daleko od codziennej harówki, zmartwień i kłopotów jakie przynosi każdy dzień.
– Ty se leż jak ci tak wygodnie, jo tam se pójdę do roboty, grzej się pod pierzynką, a mnie rozgrzeje robota w stodole. Jak widłami poprzerzucam siano – deklaruje pan mąż.
A uradowana pani żona zaraz w samo południe i wieczorem, jak tak się akurat ułoży, podsunie swojemu oblubieńcowi michę z barszczem albo jakim innym domowym smakołykiem, byle tylko szczęście było uradowane jak należy.
Ale, ale, ale… Nie wolno zapominać, że nic nie dane raz na zawsze, bo przecież po każdym dniu nadchodzi noc. To co wczoraj było jasne w promieniach słońca, robi się ciemne w świetle księżyca. Po każdym święcie przychodzi przecież dzień powszedni i wszystko obraca się do góry kopytami. Wczoraj było: kochanie ty moje, żoneczko i kwiatuszku, a dzisiaj: bier się babo do roboty, łataj chłopskie portki, lataj z grabiami, krowy wydój, dzieciakami się zajmij, kaczkami, kurami, obrządkiem. Bo jak nie, to zdzielę pasem przez łeb, przywalę kijem po plecach i już – grozi ten, który jeszcze dwa dni temu oczami przewracał, po plecach pazurami drapał, miłośnie zamglonym wzrokiem spoglądał. Na całe szczęście jest na te swary i domowe figle nie tylko dobra i skuteczna recepta, co warto mężom goniącym swoje żony do gospodarskich obowiązków – tak na wszelki przypadek – przypomnieć. Niech już nasze małżeństwo kłóci się i wadzi przez wszystkie robocze dni, ale przecież – czego zapominać nie należy – każdy tydzień posiada w kalendarzu swoją niedzielę albo jakieś inne, też celebrowane wspólnie, święto. Co rozdrażnionych, pod wspólną kołdrą, zawsze jednak pogodzi.
POSŁUCHAJ FELIETONU RYSZARDA BISKUPA:
„Jedenaście roków” kapeli MGOK Nowy Korczyn – śpiewają B&J Lubartowie
Jedenaście roków, myśmy się żenili,
A raptem pięć latek byliśmy szczęśliwi,
A reptem pięć latek byliśmy szczęśliwi.
Najpierw to mi mówił – żoneczko kochana
Ty se jeszcze pośpij – jo pójdę do siana,
Ty se jeszcze pośpij – jo pójdę do siana.
Najpierw mi mówiła – mój ty kochaniutki,
W niedziele się napij trzy kieliszki wódki,
W niedziele się napij trzy kieliszki wódki.
Już ci się skończyły Jaśku kawalery,
Teroz szukosz u mnie wygodnej kwatery,
Teroz szukosz u mnie wygodnej kwatery.
Już ci się skończyły wieczorne amory,
Teroz siedź na progu, łotoj moje pory,
Teroz siedź na progu, łotoj moje pory.
Kiedy przyszły dzieci, kłopoty, robota,
A z mojego chłopa zrobił się niecnota,
A z mojego chłopa zrobił się niecnota.
Siedzę se przed lustrem, głupie miny stroje,
Szczęście, że ci babo znów skórę wyłoję,
Szczęście, że ci babo znów skórę wyłoję.
Nie bijaj mnie mężu nigdy grubym pasem,
Bo jo ci się przydom pod pierzyną czasem,
Bo jo ci się przydom pod pierzyną czasem.
Chociaż się kłócimy w niedzielę i w piątki,
Jednak się kochamy jak te dwa gołąbki,
Jednak się kochamy jak te dwa gołąbki.