Ryszard Biskup przygląda się twórczości ludowej. Stara się odkryć co też muza podpowiada ludowym twórcom. Dzisiaj pod lupą redaktora „Jestem z kieleckiego”.
Wszystko na tym najlepszym ze światów jest zmienne i wszystko przemija. Zapisuje się niczym na wołowej skórze w zbiorowej pamięci. Folklor z tymi wszystkimi swoimi stereotypami, kanonami, skrótami i tropami, które jak diabeł z pudełka wyskakują niespodziewanie przy akompaniamencie harmonii bywa. Wbijają się pamięć jak cierń, osiadają w wyobraźni i tkwią jakby zawsze miały swoje miejsce w tym akurat, a nie innym miejscu. Z przyśpiewkami, które układane są – co wie każdy, kto chociaż raz w życiu zabłądził na koncert wiejskiej kapeli – z głowy, prosto, szczerze i na poczekaniu jest tak samo. Wszystko zawsze zależy od tego, jaki pomysł i ochotę, by sobie krzyknąć do mikrofonu co mu tam w duszy gra, co mu się od nastroju, chwili, tego magicznego momentu, gdy artysta ma akurat wenę, ochotę albo go mus złapie za oszywkę koszuliny i trzyma, trzyma, nakazuje daligo – śpiewaj, krzycz, niech cię usłyszy cały świat! No, wio, nie ociągaj się. Co wówczas wyczynia nasz ludowy artysta? Tano, to co zawsze, to co do niego należy, do czego został stworzony. Natychmiast nasz bohater wykrzykuje do mikrofonu, wyśpiewuje, drze japę jak opętany należy się i się patrzy. Świat cały wiruje wówczas w tym opętańczym rytmie. Pulsuje jak krew w żyłach. W tym całym obertasie, krakowiaku, ewentualnie – polce. To nie ma nigdy najmniejszego znaczenia jakie nuty sypią się spod smyka, jaki rytm wybija bęben albo nic nieznaczące rytmy nadaje harmonia. To wszystko jest drugorzędne, niewiele albo i nic nie znaczące. I co z tego, że wszystko zgrzyta, jest siermiężne, trwa nie dłużej niż kilka minut ? To nie ma większego znaczenia. Nic się nie liczy, bo przecież na nic nie trzeba zwracać nadmiernej uwagi, dopatrywać się głębszego sensu i znaczenia. Zbyteczny to trud i orka na ugorze. Tak jak w opowieści o frasunku i kłopotach kieleckich świętych. Jest Katarzyna, jest Andrzej, są Łysogóry i dramat jak diabli, bo jedno ciągnie w lewo, a drugie całkiem w inną stronę. Co powinno, ale wcale nie musi prowadzić do kłótni i zwady. Ale tak jest zwykle w życiu – w balladzie ludowej tak jest – co wynika z tekstu, wcale nie jest konieczne. Grunt, że jest zaśpiewane, opowiedziane i wykrzyczane!
POSŁUCHAJ FELIETONU RYSZARDA BISKUPA:
„Jestem z kieleckiego”
Jestem z kieleckiego, Kasia mi na imię,
jestem z kieleckiego, Kasia mi na imię,
A bo nasze kieleckie z wesołości słynie,
a bo nasze kieleckie z wesołości słynie.
Święta Katarzyno w małym klasztoreczku,
Święta Katarzyna w małym klasztoreczku
trzymasz zakonnice w rucianym wianeczku,
trzymasz zakonnice w rucianym wianeczku.
Święta Katarzyna kluczyki zgubiła,
Święta Katarzyna kluczyki zgubiła,
Święty Andrzej znaloz, zamknoł kłodki zaroz,
Święty Andrzej znaloz, zamknoł kłodki zaroz.
Święta Katarzyna wpadła w wielkie gniwy,
Święta Katarzyna wpadła w wielkie gniwy,
Czegóż Święty Andrzej taki wstrzemięźliwy?
Czegóż Święty Andrzej taki wstrzemięźliwy?