Ryszard Biskup przygląda się twórczości ludowej. Stara się odkryć co też muza podpowiada ludowym twórcom. Dzisiaj pod lupą redaktora „Mom ci jo kochanie” w wykonaniu Jana Ozgi z kapelą Jana Jawora z Piołunki.
Lowelas i lovestorant prowincjonalny, to nie jakiś tak zaraz Casanowa czy inny don Juan, tylko zwyczajny nasz klasyczny, podkielecki amator kwaśnych jabłek. Taki, co to żyje jak ten ptak bez gniazda, śpi gdzie go noc najdzie, tu podje ziarna, tam znowu zadowoli się pośladem, albo choćby pokruszoną na okruchy suchą bułką. Filozofię i radość życia określa wprost i bez zbytecznej jak się zaraz okaże pruderii. Nieduży chłopina, ale za to jaki robotny! Z dwiema, a jeszcze lepiej trzema panienkami. Jak to mówią: marynarz ma w każdym porcie narzeczoną, a nasz Jasiek: gdzie wieś – tam kochanie. Co z tego, że jedna panienka siedzi na miedzy gdzieś pod Jędrzejowem, a druga mości się dobrych kilometrów dalej sami diabli wiedzą gdzie, ale pod Kielcami. Obie są zadowolone, bo przecież zakochany kundel nawiedza swoje miłości regularnie: jedną rano a drugą wieczorem, albo odwrotnie jak się akurat zdarzy i wypadnie.
Takie życie to jest jak w Madrycie, bez obowiązków, bez chomąta na szyję. To znaczy można żyć, nie umierać, wybierać, przebierać, czerpać życie garściami i śpiewać, śpiewać do rana. Tańcować, szaleć bez opamiętania, wycinać do utraty tchu hołubce. Elegancja Francja, dyskrecja Szwecja, finezja Indonezja. Każdy by tak zaraz chciał, ale nie każdemu tak jest akurat w gwiazdach zapisane. Ba, nie każdy posiada talent dany raz na zawsze nie wiadomo od kogo i kiedy. Bo dlaczego to nie wiem i nawet nie chcę się zastanawiać. Opamiętanie przychodzi, jak to bywa i jest, nie dość, że z czasem to na dodatek – późno. Co nasz miłośnik płci, zupełnie nie wiadomo z jakiego powodu nazywanej akurat słabą marzy, by na Matyska przyszła kryska, opamiętanie i spokojny koniec beztroski. Znaczy czas na ożenek, który odmieni los i zmieni wszystko na lepsze. A przy okazji na życie wygodne, ułożone na krańcach określonych jednoznacznie: praca i robota.
Teoretycznie zdawać by się mogło, że to jedno i to samo zajęcie, ale nie – bo przecież, jak wyśpiewuje z kapelą Jana Ozgi z Piołunki solista: do pracy najczęściej ściąga się krępującą ruchy marynarkę. Do roboty natomiast, co każdy znać i wiedzieć powinien – zupełnie inne odzienie.
POSŁUCHAJ FELIETONU RYSZARDA BISKUPA:
„Mom ci jo kochanie” – wyk. Jan Ozga z kapelą Jana Jawora z Piołunki
A mom ci jo kochanie i szerokie i długie,
W Jędrzejowie mom kochanie jedno, tu pod Kielcami drugie.
Choć jo chłopok nieduży, to z dwiema utrzymuje
Jak jedne jo kochom, jak kochom jedne, ta drugo się marnuje!
Do jedny ide rano, a do drugi wiecorem
A od niedzieli, to jo w kapeli śpiwom z Jankiem Jaworem!
Musze ja się łożenić, tak dłuży nie wytrzymom
W lato mogę cuś sobie poderwać, ano i gorzy zimom
A kiedy się łożenie, to mi będzie inacy
Bede przechodził, przechodził bede od roboty do pracy
Oj praca i robota i jak komu wygodnie
Do pracy chłopie zdejm marynarkę, a do roboty – spodnie!