Zapusty, ostatki, mięsopusty, kusoki to staropolskie określenia końca karnawału – ostatnich dni zabaw. Przed nami właśnie taka rozrywka. Etnolog dr Alicja Trukszyn przypomina świętokrzyskie tradycje.
– Najbardziej rozbudowane obchody pożegnania karnawału były praktykowane na wsi. W naszym regionie urządzano potańcówki w chałupach i karczmach wiejskich, gdzie do późnej nocy grała kapela, a ludzie gromadzili się na tańce. Do domów, czyniąc rwetes, wpadali chłopcy udający najczęściej turoniów. Niezależnie od regionu, wsie w ostatki przemierzały niezliczone grupy przebierańców, wśród których można było zobaczyć mężczyzn udających kobiety, śmierć z kosą, rogate diabły i rozmaite zwierzęta. Po drogach biegali mężczyźni przebrani za kobiety, rogate diabły i śmierć z kosą owita w białe prześcieradło. Czasem w tej niezwykłej grupie przebierańców można było wypatrzyć nowożeńców, przy czym im bardziej była umalowana i bardziej wiekowa panna młoda, tym więcej wzbudzała śmiechu. Przebierańcy zaczepiali przechodniów i zapraszali ich do wspólnej zabawy. Na zaczepki szczególnie narażone były panny na wydaniu, które często były porywane do tańca – przytacza regionalne zwyczaje związanie z ostatkami Alicja Trukszyn.
Jak tłumaczy, ciekawym zwyczajem zapustnym, który mocno zakorzeniony był na ziemi sandomierskiej, były bachuski. W tych regionie Bachusem nazywano owiniętego słomą chłopca lub słomianą kukłę, którą na sankach lub wózku obwoziła wesoła grupa przebierańców zbierających drobne datki. Za zdobyte w ten sposób pieniądze młodzież tego samego dnia wyprawiała potańcówkę w karczmie.
– Koniec zapustów w całej Polsce należał do zamężnych kobiet. We wtorek zapustny, w karczmie albo w największej chałupie we wsi, zbierały się zamężne, stateczne gospodynie. Właściwie tylko przez ten jeden dzień w roku mogły bezkarnie porzucić codzienne obowiązki i całkowicie oddać się zabawie. W gospodzie zajmowały oddzielny stół i zamawiały tłuste mięsa. Jako trunek kobiety wybierały najczęściej wódkę lub mocniejsze alkohole. Nietrudno się domyślić, że po spożyciu zamówionych napojów kobiety nabierały odwagi i takiemu spotkaniu towarzyszyło wiele śmiechu i docinków na temat mężczyzn, którzy siedzieli w drugim kącie karczmy. Chociaż w całej Rzeczypospolitej na stołach dworskich królował miód, to na wsi pito wódkę pędzoną z fermentowanego żyta. Trzykrotnie destylowany zacier dawał niesamowicie mocny produkt. Mocny do tego stopnia, że karczmarze podawali klientom wódkę do spożycia dopiero po rozcieńczeniu wodą – opowiada etnolog.